wtorek, 5 lipca 2011

Herbata #3

"Co więc tu mamy, gangstera kontrolującego ulicę ale popierającego słabszą stronę w konflikcie przemienionych... Lavoise. Ale to nie moja wojna. No nie, nie twoja... Pytanie tylko czy mamy własnego konia w tym wyścigu. Ktoś musi wygrać i lepiej żeby był to ktoś pożądany na tym miejscu."- myślał Lamer a czasem już sam nie wiedział czy to on mówi do siebie czy też ktoś mówi do niego, jakby się rozdzielał i zlewał w jedno zarazem, nie mógł już rozdzielić wyraźnie myśli swoich i cudzych.
Otrząsnął się szybko i posłuchał jeszcze.
- Tak jakbyśmy mogli czymkolwiek przekupić tego starego chama - ktoś powiedział przez zęby.
- Też nie czuję euforii ale sprawdzimy co nasz piesek nam przyniesie, może naprawdę wykopał coś nowego. Dobra, kończymy to spotkanie, mamy wszyscy sprawy do załatwienia - zakończył gładki głos starszego mężczyzny.
Marlak, Lavoise. Znał coś za dużo osób tej opowieści. Ale postarał się wysilić trochę swoją logikę i doszedł do najprostszego rozwiązania. Odszedł dalej, żeby ich nie słyszano i zagadał Johna.
- Czuję, że niebezpiecznie się zbliżamy do lokalnych rozgrywek... Ale tak, skoro szukać nas ma ich człowiek, Lavoise, to powinniśmy kryć się po drugiej stronie, nie? Zresztą, zdawało mi się, że długo tu nie zabawimy. Opuśćmy to miejsce - powiedział, dając znak do wyjścia - chyba, że masz masz jakiś świetny plan zakładający użycie twojej mocy. Albo granat - w takiej klitce nie było by po nich śladu.
Nie mieli jednak czasu się zastanowić bo kiedy stali tak, do "kuchni" weszła kobieta z obsługi, niosąc reklamówkę. Zatrzymała się widząc ich i przez moment patrzyli wszyscy na siebie zaskoczeni ale zaraz bez słowa otworzyła jedną z metalowych szafek w pomieszczeniu i wepchnęła do niej siatkę, zamykając drzwiczki. Wstała i znów objęła ich spojrzeniem:
- To pomieszczenie służbowe, proszę wyjść - uprzejmie ale bez uśmiechu zwróciła uwagę i skierowała dłonią ich ku wyjściu. Kiedy mijali ją w drzwiach, wracając do sali klubowej, zamknęła za nimi drzwi, zmrużyła oko i powiedziała:
- Wiecie, że na własną rękę nikt nie może więc poczekajcie jak wszyscy.
Lamer skierował się ponownie do baru i usiadł na chwilę, mając nadzieję, że zobaczy zaraz kto wyjdzie z zaplecza, barman postawił szklankę, a w niej - herbata. Teraz dopiero zwrócił uwagę na wiszący nad barem zegar. Duże wyświetlane czerwonym kolorem cyfry nie pokazywały godziny. Przynajmniej nie zdawało mu się, żeby była już 17. Przypatrywał się dłużej i doszedł do wniosku, że zegar odlicza czas i to w minutach. Kiedy pokazywał 16, szturchnął Johna w ramię, upewniwszy się, że nikt nie widzi i kiwnął głową na liczby nad nimi, informując o swoim odkryciu:
- Do czego to odlicza?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz