wtorek, 5 lipca 2011

Herbata #4

John spojrzał na zegar, który zauważył Lamer.
-Cholerstwo nadal tu wisi... - mruknął pod nosem z niesmakiem konstatując dalszą obecność przedmiotu, który miał już okazję widzieć - Odlicza czas do śniadania. Zaraz zjawią się naganiacze z ludźmi "wyłapanymi" w różnych klubach i barach. Nic przyjemnego...
Usiadł jeszcze przy barze odpalając kolejnego papierosa. Barmanowi wskazał pusty już kufel a ten szybko dolał złocistego trunku. John znów zwilżył usta by miły chłód przeszył jego gardło. Miał też inny cel. Nie kojarzył głosów, które słyszeli. Jeden, ten należący do starszego mężczyzny, był jakby mu znany, ale za nie mógł sobie przypomnieć do kogo należał ani co ten ktoś tu znaczył.
Ledwo wziął drugi łyk z kuchni wyłoniły się cztery postaci. Pierwszy szedł postawny murzyn z dziwnym tatuażem na lewym policzku. Zapewne ochroniarz. Zaraz za nim pojawił się starszy mężczyzna o siwych włosach i dużej bliźnie na lewej ręce, w której to trzymał ozdobną laskę.
-Craig Hunter - pomyślał widząc jego znajomą twarz - Daleko zaszedł.
John pamiętał go jako młodego naganiacza, który w latach 70 tych zapewniał pożywienie dla gości tego przybytku. Teraz nie dość, że został przemieniony to jeszcze piastował wysoki stołek w hierarchii. Można powiedzieć, że zrobił prawdziwą karierę od pucybuta do milionera. John nie znał go zbyt dobrze. Ot kojarzył twarz, bliznę i nazwisko. O Craigu i jego zdolnościach "prokurowania" krążyły legendy a w tamtych czasach ciężko było żyć w tym mieście nie znając go. Był DJ'em w jednym z klubów i wykorzystywał swoją popularność wśród kobiet aby zwabiać je do różnych kuchni takich jak ta, którą widzieli wcześniej. Z jednej strony zwykłe bydle, z drugiej wyjątkowo zaradna bestia.
Chwilę za nim ukazał się szczupły mężczyzna o punkowy wyglądzie. Kolorowy irokez zdobił jego głowę a kolczyki na twarzy kontrastowały ze skórzaną kurtką i białą koszulką. Tego nie znał. Pewnie był jakimś "świeżym" awansem, może nawet nie dawno przemienionym. Mimo wszystko nie pasował do typowego "szefa" w tym środowisku, stąd John szybko zrozumiał, że jeśli w ogóle kimś dowodzi to co najwyżej zwykłymi żołnierzami. Na samym końcu wyłonił się niepozorny facet z kozią bródką. Wbity w elegancki garnitur i dzierżący w prawej dłoni elegancki neseser. On też nie do końca pasował do tego wszystkiego. Wyglądał bardziej jak jeden z ludzi, którzy zjawiają się tutaj przez przypadek lub są ściągani przez naganiaczy w wiadomych celach. W każdym razie ewidentnie był przemienionym i do niego należał trzeci głos w pomieszczeniu.
John widział co chciał. Zastanawiało go kto teraz jest właścicielem Lavoise'a i kto stoi przeciwko Lucjuszowi.
-Tych trzech to świeżaki. Młodzi przemienieni, którzy jakoś zdobyli tutaj całkiem dużą władzę, ale jak znam Lucjusza wywietrzył, że młode wilki mogą mieć mało doświadczenia i sam wtrącił swoje pięć groszy w walkę o wpływy w tym interesie. - wziął kolejny łyk piwa i jak gdyby nigdy nic mówił dalej - Ach... Jeśli miałby stawiać co się tutaj dzieje to w dużym skrócie jest jak mówiłem. Oni zdobyli władzę, ale Lucjusz chce im ją odebrać węsząc słabość i brak doświadczenia. Lucjusz to stary wyjadacz, który z nie jednego pieca jadł. Ciężko im będzie coś z nim ugrać. W każdym razie trafiliśmy w sam środek szamba, w którym zaraz wybuchnie granat.
Groteskową metaforą zakończył swój wywód. Czuł, że miał rację bo jak znał przemienionych to nic innego nie mogło się tutaj dziać, no chyba że zmienili się oni nie do poznania od kiedy przestał ich "inwigilować". Zresztą to nie było ważne. Ważniejszy okazał się drobny detal, który umknął mu podczas rozmowy z Lamerem. Żaden obcy wchodzący do tego baru i rozprawiający o Lucjuszu nie mógł zostać nie zauważonym. Barman wychwycił wypowiedź John'a i skinął na kobietę, którą spotkali w kuchni. On szybko podeszła do przemienionego siedzącego najbliżej baru i wyszeptała coś do jego ucha.
John szybko połapał się w sytuacji, ale nie mógł wyjść z podziwu dla własnej lekkomyślności. Czuł się zbyt pewnie i to go zdradziło. Zwykli przemienieni nie byli w stanie poznać jego prawdziwej natury, którą skrywała herbata. Nie mieli odpowiednio ostrych zmysłów i doświadczenia. Lamera też mogli brać za zwykłego człowieka bo nie byli w stanie określić co było w nim wyjątkowego i odmiennego. Pewnie dlatego barman podszedł do John'a pewnie i wywarczał mu w twarz:
-Skąd znasz Lucjusza!? Kim jesteś człowieczku!? CO!?
Czego jak czego, ale plucia mu w twarz (dosłownie i w przenośni), John nie znosił. Spuścił okulary dalej na nos, ukazując białe jak śnieg źrenice, otworzył lekko usta ukazując kły i zrywając z pozorami powiedział głębszym i bardziej drapieżnym a zarazem dla siebie naturalnym tonem:
-Jeden ruch a wyrwę ci serce przez dupe! Kmiocie nie wiesz z kim rozmawiasz!
Barman cofnął się o krok wpadając na pułki z alkoholem. Przemieniony, z którym rozmawiała kobieta wstał błyskawicznie i ruszył w stronę Johna wyciągając z kieszeni nóż. Reakcja Warp Rider'a była błyskawiczna. Szybkim, kocim ruchem zsunął się ze stołka i podniósł go. W mgnieniu oka zadał cios miażdżąc szczękę oponenta. Ten padł na ziemię mamrocząc coś przez powybijane zęby. Kawał kości wystawał mu z policzka a krew rozlewała się obficie po podłodze. Kilku przemienionych wstało pobudzonych tym widokiem. Jeden natychmiast padł na podłogę i zaczął zlizywać krew niczym spragniony pies. Reszta ledwo powstrzymywała się przed rzuceniem na krew lub przed zaatakowaniem John'a. On zaś stał pewnie przed barem trzymając w prawej ręce swój oręż - stołek.
Trzech "bossów" obróciło się w drzwiach wyjściowych. Wszyscy położyli wzrok na dwóch mężczyznach przy barze. John i Lamer stali się teraz epicentrum wszelkiej uwagi i wydarzeń. Nikt nie wykonywał pierwszego ruchu, ale kwestią czasu była kumulacja złości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz